„Psychuszka” skuteczniejsza niż łagier

"Szczególnie często idee "walki o prawdę i sprawiedliwość" rodzą się u
osobników o strukturze paranoidalnej", a na psychikę chorego wielki wpływ ma
"opętanie obroną "deptanych" praw", zaś "stany pieniacko-paranoidalne
zniekształcają prawną świadomość jednostki" – to fragmenty diagnoz sowieckich
psychiatrów prof. Tatiany Pieczernikowej i prof. A. A. Kosaczowa z Instytutu
Psychiatrii Sądowej im. prof. W. P. Serbskiego w Moskwie, który stał się jednym
z narzędzi walki z garstką sowieckich dysydentów oraz wszystkimi, którzy weszli
na drogę krytyki komunizmu. Taka diagnoza była gorsza niż sądowy wyrok. Nawet
kilkanaście lat łagru dawało nadzieję doczekania końca. Natomiast "leczenie"
mogło się nigdy nie skończyć, a podawane "leki" czyniły nieodwracalne
spustoszenia w organizmie. Z "psychuszki" często wychodził wrak człowieka z
piętnem "wariata".

Od końca lat pięćdziesiątych XX wieku sowiecka psychiatria na usługach KGB
używana była do niszczenia ludzi, którzy odważyli się wyrazić głośno swój
sprzeciw wobec komunistycznej rzeczywistości. Jej metody okazały się
skuteczniejsze od łagrów i zsyłek. Przyznał to Władimir Bukowski – jeden z
najsłynniejszych dysydentów – zarazem ofiara tych metod i człowiek, dzięki
któremu te nieludzkie praktyki stały się znane w wolnym świecie. "W bardzo
krótkim czasie dziesiątki osób uznano za niepoczytalne – z zasady najbardziej
zaciętych i konsekwentnych działaczy. To, czego nie były w stanie dokonać wojska
Układu Warszawskiego, więzienia, łagry, przesłuchania, rewizje, pozbawianie
pracy, szantaż i straszenie – to wszystko dzięki psychiatrii stało się faktem" –
napisał Bukowski w swej książce "I powraca wiatr…". Odmawiającym zeznań i
niechcącym się pokajać śledczy KGB grozili wprost: "Do wariatkowa ci spieszno?".
I często to wystarczało.
Gdy została aresztowana Waleria Nowodworska, młoda studentka związana z ruchem
dysydenckim, KGB okazało się bezsilne wobec jej odwagi i hartu ducha. Jeszcze z
okna więzienia w Lefortowie wyrzuciła 40 ulotek zrobionych ze skrawków papieru
wydawanego do toalety. Skutecznie zajęli się nią dopiero sowieccy "psychiatrzy".
Ich "lekarstwa" błyskawicznie przyniosły widoczny efekt. W wieku 21 lat była już
siwą kobietą, raczej jej cieniem, z trudem mogącym się poruszać.
Jeżeli człowieka nie złamała "psychuszka" – jak nazywano "szpitale
psychiatryczne specjalnego typu", to wychodził z piętnem "psychicznego" czy
"wariata". W takiej sytuacji reżimowi nie tylko łatwo było podrywać autorytet
takiej osoby jako niezasługującej na poważne traktowanie, ale także
"kompromitować" jej działalność na rzecz wolności i prawdy – sprawy, w jaką była
zaangażowana.

"Duraki", "pomieszanie zmysłów", "izolacja w sanatorium"
Pojedyncze, ale głośne przypadki wykorzystywania oskarżeń o choroby umysłowe w
celach politycznych zdarzały się już w carskiej Rosji. Piotr I nadał senatowi
prawo "O oswidietelstwowani durakow". Wymierzone było w uchylających się od
służby wojskowej pod pretekstem "słabości umysłu". Car Mikołaj I po przeczytaniu
wiersza Michaiła Lermontowa "Na śmierć poety" powiedział: "Nakazałem staremu
lejb-medykowi Gwardii, żeby odwiedził tego pana i zaświadczył, że jest obłąkany,
a wtedy rozprawimy się z nim zgodnie z prawem". Z kolei po lekturze "Listów
filozoficznych" Piotra Czaadajewa stwierdził, iż ten "cierpi na pomieszanie
zmysłów", i w obawie o "chorobowy stan nieszczęśnika" rząd "w swej trosce i
ojcowskiej opiekuńczości" zalecił, "by nie wychodził z domu i zaopatrzony był w
darmową pomoc lekarską". "Leczenie" trwało rok… Gorszy był los Katarzyny
Panowej. W odpowiedzi na pytanie, czy przestrzega prawa, powiedziała: "podczas
wojny polskiej modliłam się za Polaków, bo oni walczyli o wolność". Orzeczono,
iż ma "zaburzone władze umysłowe", i trafiła do zakładu dla obłąkanych…
Po bolszewickim przewrocie 1917 r. Lenin nie stosował tak "finezyjnych"
rozwiązań. Sprawę załatwiała czerezwyczajka Feliksa Dzierżyńskiego, a rządy
terroru skutecznie rozprawiały się ze wszystkimi niechcącymi poprzeć "dyktatury
proletariatu". Choć i w tym czasie zdarzały się – wprawdzie rzadkie – przypadki
represji psychiatrcznych. Najsłynniejszy z nich dotyczy Marii Spirydonowej,
przywódczyni Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (eserów), opozycyjnej wobec
bolszewików, która zdecydowanie ich pokonała i wygrała w jedynych wyborach do
Konstytuanty, rozpędzonej już w czasie pierwszego posiedzenia. Spirydonowa po
aresztowaniu napisała w grypsie z więzienia: "Będzie im trudno zabić mnie, a
długoterminowy wyrok też nie załatwi sprawy (…) ogłoszą, że jestem obłąkana i
wsadzą mnie do kliniki psychiatrycznej albo coś w tym rodzaju…". I tak się
stało. Moskiewski trybunał rewolucyjny wydał wyrok – w duchu podobnym do tego ze
sprawy Czaadajewa: "Ponieważ Trybunał nie kieruje się uczuciem zemsty wobec
wrogów rewolucji i ponieważ nie chce przysparzać zbędnych cierpień, Maria
Spirydonowa zostaje wyłączona na rok z życia społecznego i izolowana w
sanatorium, gdzie będzie miała możliwość zdrowej pracy fizycznej i umysłowej".
Obywatele Rosji – białej czy czerwonej – zawsze mogli liczyć na "troskę" swego
państwa…
W następnych dziesięcioleciach, gdy pod rządami Stalina miliony umierały z
głodu, a kolejnymi zapełnił się archipelag Gułag, "szpitale psychiatryczne
specjalnego typu" nie były konieczne do walki z "wrogami ludu". Zaczęto je
tworzyć dopiero w 1939 roku. Te cieszące się najgorszą sławą powstały w Kazaniu,
ówczesnym Leningradzie (Petersburgu), Czerniachowsku pod Królewcem, Orle,
Dniepropietrowsku. Do "psychuszki" w Kazaniu – po sowieckiej agresji na Polskę –
trafił brat Marszałka Józefa Piłsudskiego Jan, były poseł Rzeczypospolitej i
minister skarbu. Został jednak zwolniony po podpisaniu układu Sikorski – Majski
i przedostał się do armii gen. Andersa.

"Z komunizmem walczą tylko umysłowo chorzy"
Po psychiatrię zaczęto sięgać na szerszą skalę po śmierci Stalina. Ale jeszcze
za jego życia do "psychuszki" trafił Siergiej Pisariew – wieloletni pracownik
aparatu partyjnego. Jego "winą" było napisanie listu do Stalina, w którym m.in.
krytykował organy bezpieczeństwa. Po dwóch latach został zwolniony ze
świadectwem zdrowia psychicznego. O swej sprawie zawiadomił Komitet Centralny
KPZS – przekazując m.in. listę osób zdrowych, także jak on więzionych w
"psychuszce" z powodów politycznych. Na fali postalinowskiej odwilży powołano
nawet specjalną komisję. Podzieliła ona zarzuty Pisariewa, ale jej raport nie
został ujawniony.
Tymczasem sowiecki przywódca Nikita Chruszczow pytał na łamach "Prawdy" w maju
1959 r.: "Czy choroby i zaburzenia psychiczne mogą występować u niektórych ludzi
w społeczeństwie komunistycznym?", i odpowiadał twierdząco, dodając: "A wobec
tego mogą też istnieć przestępstwa charakterystyczne dla ludzi chorych
umysłowo". Kolejne ze zdań nie pozostawiało już żadnych wątpliwości. "Obecnie w
ZSRS istnieją ludzie, którzy walczą z komunizmem, ale u takich ludzi bez
wątpienia stan psychiczny nie jest w normie". W sowieckiej rzeczywistości ten
wywód nie był pozbawiony logiki. Jak napisał prof. Józef Smaga: "Tradycja
wprzęgania psychiatrii do celów politycznych jest specjalnością rosyjską. Opiera
się na założeniu, iż panujący ustrój oraz porządek społeczny są najlepszymi z
możliwych, zatem ich negacja może być tylko objawem dewiacji psychicznej".
Jeżeli bowiem po dziesiątkach lat propagandowego, totalnego i codziennego
"prania mózgów": udowadniania, że komunizm jest najdoskonalszym z systemów oraz
że Boga nie ma, nadal pojawiali się ludzie mający odmienne zdanie, to musieli
być agentami obcych państw lub obłąkanymi. Gdy niewygodnie było wytoczyć im
procesy, uwięzić w łagrach, czyniono z nich psychicznie chorych, co stało się
elementem sowieckiej polityki karnej wobec osób niezależnie myślących. I ta
polityka okazała się niezwykle skuteczna.
Szczególną i złowrogą rolę w jej realizacji odegrał Wszechzwiązkowy Instytut
Naukowo-Badawczy Psychiatrii Ogólnej i Sądowej im. prof. Władimira Serbskiego w
Moskwie. To jego pracownicy – na zamówienie KGB – sporządzali diagnozy niemające
nic wspólnego z faktycznym stanem zdrowia, przedstawiające ich ofiarę jako osobę
psychicznie chorą. Profesor Andriej Snieżniewski stworzył nawet nową jednostkę
chorobową: "schizofrenię bezobjawową" czy "schizofrenię pełzającą", która dawała
całkowitą dowolność w jej diagnozowaniu. Tym bardziej że jednym z jej przejawów
była "nieprawomyślność". Timofiejew, były naczelny psychiatra sowieckiej armii,
pisał: "nieprawomyślność może być uwarunkowana chorobą mózgu, kiedy proces
chorobowy rozwija się bardzo wolno, miękko (powoli przebiegająca postać
schizofrenii), a inne jego przejawy pozostają niekiedy aż do popełnienia czynu
przestępczego niezauważalne".

"Reformatorskie idee"
Tymczasem jako "czyny przestępcze" w kodeksach karnych wszystkich republik z
1961 r. zakwalifikowano "antysowiecką agitację i propagandę" (art. 70) oraz
"rozpowszechnianie obelżywych wymysłów szkalujących ustrój państwowy i
społeczny" (art. 190-191). Zaliczono je do kategorii "czynów społecznie
niebezpiecznych" razem z zabójstwami i gwałtami. W tym samym roku władze wydały
też "Instrukcję o niezwłocznej hospitalizacji chorych psychicznie stanowiących
powszechne niebezpieczeństwo", która oddawała psychiatrom prawo przymusowego
zatrzymania bez zgody sądu. Z tych możliwości korzystano szeroko, zwalczając
wszystkich "nieprawomyślnych".
Zaczynano od diagnozy, którą wydawała specjalna komisja w Instytucie im.
Serbskiego, gdzie szczególnie ponurą postacią był dr Danił Łunc. "Nigdy nie
zrobi fuszerki – nie to co inni. Cóż prostszego – skompletowałeś "swoją" komisję
i stempluj diagnozy, nie trzeba się wysilać. I oto wczorajszy komisarz
polityczny otrzymuje diagnozę "wrodzony idiotyzm", a nienaganny dotychczas
działacz partyjny – "alkoholizm II stopnia". Łunc tak potrafił dobrać diagnozę
do właściwej osoby, takie fakty wygrzebać, tak przygotować psychologicznie swego
podopiecznego, że nawet komisji międzynarodowej można go zaprezentować" –
wspominał Władimir Bukowski w "I powraca wiatr…".
"Fuszerki" nie było wobec matematyka Leonida Pluszcza, aktywnego od końca lat
60. w ruchu praw człowieka. Aresztowany w 1972 r. za "antysowiecką agitację"
otrzymał w Instytucie im. Serbskiego orzeczenie: "schizofrenia (…) od młodych
lat cierpiał na zaburzenia paranoidalne przejawiające się w ideach
reformatorskich. (…) Stanowi niebezpieczeństwo dla społeczeństwa. Należy uznać
go za nieodpowiedzialnego i skierować na przymusowe leczenie do specjalnego
szpitala psychiatrycznego". Oddzielną opinię wydała komisja pod przewodnictwem
samego prof. Snieżniewskiego: "przewlekła choroba psychiczna w postaci
schizofrenii. Główne cechy choroby to jej wczesny początek oraz rozwój zaburzeń
paranoidalnych zawierających elementy fantazji i naiwne poglądy (…) stanowi
niebezpieczeństwo dla społeczeństwa: wymaga leczenia w szpitalu
psychiatrycznym".

"Obdzieranie ze skóry", "siarka", "ukrutka"…
Z diagnozą z Instytutu im. Serbskiego trafiano do "psychuszki", gdzie odbywało
się "leczenie". Walerię Nowodworską umieszczono w "szpitalu psychiatrycznym
specjalnego typu" w Kazaniu. Nie różnił się niczym od więzienia: cele,
ogrodzenie z drutu kolczastego, patrole z psami, personel wojskowy, rolę
sanitariuszy pełnili kryminaliści. Oni też stanowili większość "pacjentów":
m.in. zwyrodnialcy, maniakalni, seryjni mordercy. Dysydentów w odróżnieniu od
kryminalistów raczej nie bito. Od nich wymagano akceptacji dla komunizmu –
"naprawy osobowości". Nowodworska wymienia tortury, jakimi do tego dochodzono,
m.in. elektrowstrząsy, borowanie zdrowych zębów. Podawano sulfazynę albo siarkę
stosowane w leczeniu narkomanii lub alkoholizmu, ale poza Związkiem Sowieckim
zakazane. Efektem był nieludzki ból, 40-stopniowa gorączka, ogromne pragnienie,
przy czym nie podawano wtedy nic do picia. Po wstrzyknięciu pod skórę lotnego
tlenu czuło się ból i wrażenie obdzierania ze skóry, po czym pozostawała
kilkudniowa opuchlizna. Wobec Nowodworskiej ten "zabieg" zastosowano
dziesięciokrotnie. Po aminozynie chciało się spać, ale strażnicy nie pozwalali
zmrużyć oka, następowała utrata pamięci, marskość wątroby. Powszechnie stosowane
były końskie dawki haloperidolu, czego efektem były: sztywność mięśni, trudności
w mowie, ogólne oszołomienie i apatia. Natomiast wstrzykiwana insulina
wywoływała silną hipoglikemię, czyli niedocukrzenie ze wszystkimi jej objawami:
wymiotami, silnym uczuciem głodu, drgawkami, depresją, niemożnością
skoncentrowania się, zaburzeniami pracy serca i oddychania. Nowodworska walczyła
z myślami o śmierci, marzyła, aby się już nigdy więcej nie obudzić. Życie
uratowała jej skuteczna interwencja matki, przewiezienie do normalnego więzienia
na Butyrkach i potem do szpitala. Dwa lata wracała do zdrowia, ale nigdy nie
zaprzestała walki z komunizmem, mimo iż ponownie zamykano ją w "psychuszkach".
Jeszcze w 1987 r. faszerowano ją tabletkami tryftazyny. Efektem była depresja,
nie mogła spać, nie była w stanie siedzieć, chodzić. Tym razem życie uratowali
jej życzliwi ludzie jeszcze w szpitalu (komunizm już dogorywał), pomagając
przejść kurację niwelującą działanie zabójczych dla niej leków.
Władimir Bukowski opisał swe jakże podobne doświadczenia: "Dla "leczenia
wzburzonych", a mówiąc dokładnie, karania, stosowano w zasadzie trzy środki.
Pierwszy – aminozyna. Pod jej działaniem człowiek zazwyczaj zapadał w śpiączkę,
w jakieś takie otępienie, że przestawał pojmować, co się z nim dzieje. Drugi –
sulfazyna albo siarka. Ten środek powodował zazwyczaj silne bóle i dreszcze.
Temperatura podskakiwała do 40-41 stop. C i utrzymywała się przez dwa, trzy dni.
Trzeci – "ukrytka". To uważane było za najcięższe. Więźnia mocno owijano od nóg
aż po pachy mokrym, skręconym prześcieradłem albo pasami z płótna żaglowego.
Schnąc materiał kurczył się, powodując straszliwy ból i pieczenie całego ciała.
Zazwyczaj powodowało to szybko utratę przytomności i do obowiązków siostry
należało tego doglądać. Wówczas "ukrutkę" chwilowo rozluźniano, pozwalając
delikwentowi odetchnąć i dojść do siebie, po czym ponownie go zawijano. To mogło
powtarzać się kilkakrotnie".

"Nie wolno milczeć!"
Ratunkiem dla ludzi tak prześladowanych było ujawnienie tych metod. Dlatego w
styczniu 1977 r. przy Moskiewskiej Grupie Helsińskiej powołano Komisję Roboczą
do Badania Wykorzystywania Psychiatrii do Celów Politycznych. Inicjatorem jej
powstania był Petro Hryhorenko, a w jej skład w różnym czasie wchodzili:
Wiaczesław Bachmin, Irina Kapłun, Aleksander Podrabinek, Feliks Sieriebrow,
Dżemma Babicz, Leonard Tiernowski, Irina Griwnina. Pomocą prawną zajmowała się
Sofia Kallistratowa, natomiast medyczną Aleksander Wołoszanowicz, a po jego
wyjeździe na Zachód Anatolij Koriagin. To dzięki odwadze tych ludzi o represjach
psychiatrycznych w Związku Sowieckim dowiedział się świat.
Założyciel komisji Petro Hryhorenko był sowieckim generałem, pracownikiem
naukowym akademii wojskowej, autorem licznych publikacji. Po przemianach w 1956
r. dostrzegł nie tylko fikcję komunistycznego systemu, ale doszedł do wniosku,
iż "nie wolno milczeć". Zaczął krytykować władze, napisał kilka ulotek
kolportowanych wśród znajomych studentów i oficerów. Piętnował biurokrację,
brutalne tłumienie robotniczych wystąpień m.in. w Nowoczerkasku, Tbilisi.
Aresztowany przez KGB odmówił złożenia samokrytyki, co miało uchronić go od
wyroku. W takiej sytuacji postawiono go przed komisją psychiatryczną, która
zdiagnozowała u niego "paranoidalny rozwój osobowości, powstały u osoby z
psychopatycznymi rysami charakteru", i skierowała na przymusowe leczenie do
"psychuszki". Został także zdegradowany do stopnia szeregowca. Pozostałych
aresztowanych uznano za "znajdujących się pod wpływem umysłowo chorego"… Tuż
po odejściu Nikity Chruszczowa, w 1965 r., którego był krytykiem, został uznany
za "wyleczonego" i zwolniony z "psychuszki". Nie zerwał z działalnością, ale
nawiązał kontakty z innymi dysydentami, stając się z jednym z ich
najaktywniejszych działaczy (m.in. angażował się na rzecz praw Tatarów
krymskich), za co ponownie znalazł się w szpitalu psychiatrycznym. W jego
obronie pisano listy, petycje, a na Zachodzie ukazała się jego książka "Myśli
wariata". W 1977 r. zezwolono mu na wyjazd do USA i odebrano obywatelstwo. Na
własną prośbę stanął przed komisją lekarzy amerykańskich, którzy uznali, iż jest
zdrowy. W swej opinii napisali: "Wszystkie rysy jego osobowości zostały przez
sowieckich diagnostów zdeformowane. Tam, gdzie oni widzieli natręctwo myślowe,
my zobaczyliśmy wytrwałość. Tam, gdzie oni dopatrywali się urojeń, my
spostrzegliśmy zdrowy rozsądek. Gdzie oni dopatrywali się braku rozwagi, tam my
znaleźliśmy wyrazistą konsekwencję. I tam, gdzie oni diagnozowali patologię, my
napotykaliśmy zdrowie duchowe". Już po jego śmierci diagnozę tę w 1991 r., po
upadku komunizmu, potwierdzili psychiatrzy rosyjscy. Przywrócono mu stopień
generalski, a dziś w Kijowie jest aleja jego imienia…

"Psychopaci typu paranoidalnego", "niepoczytalni"
Hryhorenko na swej dysydenckiej drodze spotkał w "psychuszce" jednego z
najsłynniejszych sowieckich dysydentów Władimira Bukowskiego, "leczonego" tam na
"psychopatię typu paranoidalnego" i uznanego za "niepoczytalnego" za wykonanie
kilku kopii książki Milovana Dżilasa "Nowa klasa". Bukowski nie tylko sam
trafiał do łagrów i "psychuszek", ale stawał w obronie w ten sposób
represjonowanych, m.in. Hryhorenki, Natalii Gorbaniewskiej ("niepoczytalność"),
Walerii Nowodworskiej ("niepoczytalność"). Dokumentował przypadki
wykorzystywania psychiatrii do walki z dysydentami. Nikt z psychiatrów nie
chciał pod nazwiskiem zakwestionować orzeczeń wydawanych w Instytucie im.
Serbskiego. Wszyscy się bali. "Zdarzali się, naturalnie, młodzi psychiatrzy, bez
stopni, tytułów, zdecydowani wystąpić otwarcie, ale nie miało to sensu. Co warte
są ich opinie w porównaniu ze zdaniem szacownych profesorów, członków Akademii
Nauk?". Jeden z owych "młodych", lekarz Siemion Głuzman, zdecydował się pomóc
Bukowskiemu i wspólnie napisali "Podręcznik psychiatrii dla nieprawomyślnych",
opracował także orzeczenie w sprawie Hryhorenki. W swojej publikacji zacytowali
m.in. wypowiedzi doktorów nauk medycznych z Instytutu im. Serbskiego,
Pieczernikowej i Kosaczowa: "Skłonność do walki o prawdę i sprawiedliwość
cechuje najczęściej osobowości o strukturze paranoidalnej". I za to Głuzman
dostał 7 lat łagrów i 3 lata zesłania.
Współzałożycielem Komisji Roboczej do Badania Wykorzystywania Psychiatrii do
Celów Politycznych był także Aleksander Podrabinek. Od 1973 r. zbierał dowody
wykorzystywania psychiatrii do walki z dysydentami. Na ich podstawie napisał
książkę "Medycyna karna", zebrał też kartoteki ponad 200 więźniów "psychuszek".
Mimo jego aresztowania przez KGB udało się te materiały dostarczyć na kongres
Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego w Honolulu w 1977 roku. Jemu i jego
bratu zagrożono rozprawą karną z jednoczesną możliwością wyjazdu na Zachód. Obaj
odmówili, a Aleksander napisał w liście: "Nie chcę siedzieć za kratkami, ale też
nie boję się łagrów. Cenię swoją wolność, jak i wolność brata, ale nią nie
handluję. Nie ulegnę żadnemu szantażowi, czyste sumienie jest mi droższe niż
dostatek materialny. Urodziłem się w Rosji, to mój kraj i powinienem w nim
zostać, jakkolwiek byłoby tutaj ciężko, a lekko na Zachodzie. Na ile mi się uda,
będę nadal próbował bronić tych, których prawa są w naszym kraju tak brutalnie
gwałcone. (…) Zostaję". Wkrótce otrzymał wyrok 5 lat zesłania. Nie zaprzestał
jednak prac nad dalszym ciągiem "Medycyny karnej". Stanął przed sądem skazany na
3,5 roku więzienia.

Rosyjscy przyjaciele
Wysiłek dysydentów na rzecz prawdy przyniósł efekty. Sprawa "psychuszek" stała
się znana w wolnym świecie. Na wspomnianym kongresie w Honolulu podjęto –
nieznaczną większością głosów, nie chcąc zbytnio drażnić Moskwy – łagodną
rezolucję: "Światowe Towarzystwo Psychiatryczne (WPA) przyjmuje do wiadomości
fakt nadużywania psychiatrii w celach politycznych, potępia te praktyki we
wszystkich krajach, w których mają one miejsce, oraz wzywa zawodowe organizacje
psychiatrów tych krajów do zaprzestania tych praktyk. WPA zastosuje tę rezolucję
w pierwszym rzędzie w związku z obszernymi dowodami systematycznych nadużyć
psychiatrii do celów politycznych w Związku Sowieckim". Ostatecznie jednak udało
się usunąć psychiatrów sowieckich ze Światowego Stowarzyszenia Psychiatrycznego,
ale było to już w zupełnie innej rzeczywistości politycznej w 1983 roku.
Nie zaprzestano jednak represji, choć nieco zelżały. Gdy w obronie
prześladowanych stanął psychiatra dr Anatolij Koriagin, któremu udało się
opublikować w czasopiśmie medycznym "The Lancet" pracę "Pacjenci mimo woli", sam
trafił do "psychuszki". To do niego w marcu 1987 r. wystosowało swój list
dziesięciu polskich lekarzy, gdy opuścił łagier po siedmioletnim wyroku za
organizowanie protestów przeciw umieszczaniu dysydentów w "psychuszkach". Polscy
sygnatariusze pisali: "Chcemy zapewnić Pana, że również motywem naszych dążeń
jest to, aby medycyna nigdy i nigdzie nie była wykorzystywana przeciw
człowiekowi, a służyła w pełni obronie jego życia, zdrowia i godności".
Rosyjscy dysydenci: Bukowski, Gorbaniewska, Nowodworska i tylu innych, którzy
przeszli przez "przedsionek piekła" – jak nazywano "psychuszki" – z nadzieją
patrzyli na rozwój polskiej opozycji pod koniec lat 70. XX wieku oraz
"Solidarności". We wspólnej walce widzieli nadzieję na zwycięstwo nad "imperium
zła". Polskiej sprawie pozostali wierni do dzisiaj, wielokrotnie dając temu
wyraz. Bukowski wraz z Gorbaniewską podpisali list otwarty do Polaków po
katastrofie 10 kwietnia 2010 r., w której zginęła znaczna część
niepodległościowej elity Narodu. "Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu
polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze niż ustalenie
prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy
przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego
kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne.
Jesteśmy zaniepokojeni tym, że w podobnej sytuacji niezależność Polski i
dzisiaj, i jutro może się okazać poważnie zagrożona. Mamy nadzieję, że obywatele
Polski ceniący swoją wolność potrafią ją obronić. Także przy urnach wyborczych"
– napisali w maju ubiegłego roku. Jeszcze dosadniej zabrzmiał głos Walerii
Nowodworskiej: "Nie znałam go [śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego], ale był moim
współbojownikiem, towarzyszem broni i będę go opłakiwać, w odróżnieniu od Adama
Michnika i innych polskich lewaków, obrońców Jaruzelskiego. Kaczyński był
polskim Reaganem, następcą Kościuszki, Sowińskiego, Dąbrowskiego i Piłsudskiego.
Polska oczywiście nie zginie. Polska wszystko pamięta i jest na dobrej drodze,
ale czekiści lubią ugryźć i odskoczyć. Sobacze plemię od czasu sformowania
opryczników. (…) Antysowiecki Kaczyński pomylił się tylko raz – kiedy poleciał
sowieckim samolotem na sowieckie terytorium, zaufawszy sowieckiej władzy. A
cywilizowany świat nie będzie oskarżać. Wszystko pokryje ropa, gaz i mgła".
Świat będzie milczał, tak jak milczał przez wiele lat – w imię niedrażnienia
Moskwy – wobec dramatu sowieckich dysydentów zamęczanych w "psychuszkach".

 

Dr Jarosław Szarek
 


Autor jest historykiem, pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej
Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl