Król-Duch i jego poddani

W roku 1844 Juliusz Słowacki, po ubogaceniu towiańszczyzną, postanowił założyć własną, jednooosobową sektę mesjanistyczno-chiliastyczną i  rozpoczął pisanie jej programowych manifestów. Na pierwszy ogień poszedł wydany dopiero po śmierci poety poemat prozaiczny Genezis z Ducha (podtytuł: Modlitwa), kolejny był Samuel Zborowski (1845), do którego jeszcze wrócimy. Ostatnim jej akordem była powstała na kanwie rewolucji w Rzymie, która obaliła Piusa IX, słynna „przepowiednia” z 1848 o słowiańskim (nie tylko w znaczeniu etniczny), bo Słowacki , podobnie jak jego duchowi synowie, przywiązywali niemal kabalistyczną uwagę do rdzenia „słowo” w nazwisku wieszcza i określeniu „Słowianie”), papieżu – a właściwie „antypapieżu”: Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza.

Przypomnijmy pokrótce: papież ten w przeciwieństwie do „tchórzliwego” Piusa IX to „rozdawca nowy globowych sił”, „ludowy brat”, lejący „balsamy świata do naszych łon”, „narody uczyni bratnie” – narody posiadające „moc sakramentalną”. To nowy Mesjasz, który „zbawi świat” (czyli, patrząc eschatologicznie: antychryst) i „wnętrz kościołów… powymiata, … Boga pokaże w twórczości świata”. Z kolei w Genezis (czyli narodzeniu) z ducha Słowacki pisze „na skałach Oceanowych postawiłeś mię Boże abym przypomniał wiekowe dzieje ducha mojego, a nam się nagle uczuł w przeszłości Nieśmiertelnym, Synem Bożym, stwórcą widzialności (…) Albowiem Duch mój przed początkiem stworzenia był w Słowie a Słowo było w Tobie a jam był w Słowie. A my Duchy Słowa zażądaliśmy kształtów i natychmiast widzialnymi uczyniłeś nas Panie”. Samo pojęcie Genezis jest oczywiście bluźniercze i odwołuje się do przypisywanego Synowi Bożemu w Credo chrześcijańskim atrybutu „zrodzoności”: genitum non factum. Jest to zatem zanik granicy między stworzeniem a Bóstwem, od którego duch człowieka wyszedł i do którego poprzez kolejne swe wcielenia, poprzez Ewolucję, zyskując doskonałą samoświadomość, wraca. Zanik ten zostaje umożliwiony przez przyjęty panteizm, w którym poszczególne elementy świata są jedynie jakąś formą Bóstwa (manifestacją czy też emanacją) a śmierć jest prawem dotyczących zmiany tychże form („prawem formy” – jak pisze Słowacki) dążących do powszechnej doskonałości. Stąd westchnienia poety:  „Boże, oto w Polipie, oto w Atramętniku widzę zjawienie się mózgu i słuchu, widzę w podmorskiej naturze cały pierwszy zarys człowieka, widzę wszystkie członki moje już gotowe, już ruchome, zrosnąć się kiedyś przeznaczone”. „Nie obojętny więc o Panie jest mi kolor każdy i kształt listka każdego, albowiem odkrywa mi ducha naturę i pracę mi własną niegdyś w roślinie odbytą opowiada”.

Pomiędzy dwoma opisanymi wyżej dziełami, w roku 1846 staje „Król-Duch”, poemat który Mieczysław Kotlarczyk i Karol Wojtyła u początków Teatru Rapsodycznego uczynili swoim manifestem (zastrzegając się wprawdzie: „Poszliśmy nie za „Królem-Duchem – księgą tajemnej wiedzy i mądrości, ale za „Królem-Duchem” – arcypoematem o Słowiańszczyźnie” a koncepcja realizacyjna „służy nade wszystko Słowu”  – por. Juliusza Słowackiego „Król duch”: rapsodów fragmenty, Kraków 1947 ). W którym Karol Wojtyła odtwarzał Rapsod ostatni, praktycznie nieznany, gdyż lekturę Króla Ducha praktycznie ogranicza się do części o Popielu (Rapsod I). Przyjrzyjmy się zatem temu dziełu.

Otóż rozpoczyna się ono od pomyłki. Poeta identyfikuje się z „Herem Armeńczykiem” z „Republiki” („Państwa”) Platona, co wyjaśnia w swoim przypisie autorskim, jest to zatem dla niego rzecz ważna aby czytelnik go zrozumiał. Ów rzekomy Ormianin to w rzeczywistości Er, syn Armeniosa, z jednej z opowieści Platona. Wszyscy myśleli, że umarł ale wrócił do życia i opowiadał co widział „po drugiej stronie” czyli w Hadesie. A widział że życie na ziemi to „wędrówka okrężna rodu śmiertelnego” – „wędrówka dusz”, reinkarnacja – przy czym przy wyborze przyszłego życia dusze kierują się doświadczeniami z żywotów poprzednich a ów wybór jest nieodwracalny i powoduje predestynację. Błąd Słowackiego wskazuje że swoją ideę reinkarnacji nie czerpał wprost z Platona, lecz francuskiego panteisty-mesjanisty Piotra Lerouxa (1797-1871), wcześniejszego zwolennika utopijnego socjalizmu Saint-Simona, guru m.in. szopenowskiej George Sand, autora De l’humanite (1840) czyli O ludzkości, czyli „doktryny ludzkości” – manifestu programowego nowoczesnych humanitarian i libertarian. Chodziło o stworzenie nowej podstawy, nowego człowieka, oderwanego od starego systemu, w którym jedną z głównych ról odkrywał Kościół Katolicki. Był to mix w typie New Age – Saint-Simonizm mieszał się w nim z  pitagoreizmem, neoplatonizmem i ideami buddyjskimi. Z tych ostatnich zaczerpnął ową reinkarnację czyli metempsychozę. Chrześcijaństwo było dla niego wcieleniem wyższej mądrości – Słowa w człowieka. Jak pisał w Duchu czasu (1849): „znajdźcie dla tego Słowa człowieka, w którego się wcieli, stwórzcie dla niego historię, tradycję aż wszystkie ogniwa tajemniczego łańcucha łączącego człowieka z Bogiem się rozświetlą i oto – chrześcijaństwo” (cyt. za)

 Leroux w roku 1848 postanowił wcielić swój program w życie i wziął udział w lokalnym tworzeniu rewolucji. Potem zasiadał w Konstytuancie wraz z socjalistycznymi radykałami, którym jednak wydawał się zbyt mistyczny (czytaj: pseudo-mistyczny) i oderwany od realiów. Słowacki wziął swojego orientalnego „Ormianina” właśnie z De ‘humanite, w którego I tomie (s. 318 i nast.) Leroux pisze: „… w śnie Hera Ormianina (w X Księdze Republiki)… [Platon] uznaje metempsychozę w zwierzętach”. Jak dalej wskazuje (s. 359 i nast.): „Platon przechodzi od baśni do baśni kiedy chce wyłożyć swe idee przyszłego życia… Byt jako taki jest wieczny a każdy byt jest wieczny jako byt. Byt duszy nie zna początku ani końca. Zatem to co nazywane jest śmiercią nie jest końcem, lecz przejściem do ponownych narodzin… Życie przyszłe jest powiązane z życiem obecnym, podobnie jak obecne jest powiązane z życiem przeszłym. Te same powody, które każą nam czuć wieczny charakter bytu również każą nam czuć łączność istniejącą między kolejnymi manifestacjami bytu.”

Słowacki poznawał zatem Platona przez synkretystę i neoplatonika Lerouxa, przypuszczalnie dodatkowo przez pryzmat głoszącego również reinkarnacyjny postęp wędrówki dusz Towiańskiego, z którym rozstał się ze względu na kwestie praktyczne – polityczne, nie dogmatyczne – ideologiczne. W Królu-Duchu Słowacki wychodzi właśnie z pozycji podmiotu liryczno-filozoficznego Hera „Armeńczyka”, chcąc opisać swą „ciągłą walkę z szatanów gromadą” i „wyroki… wieczne, które to na mnie dzisiaj brzmię kładą”. Jest to też punktem wyjścia do wizji historii Słowackiego dalej przedstawionej. W swojej wizji wieczny wędrowiec Her-Słowacki, któremu zapowiedziano: „Żywot tysiącem żywotów zapłacisz”, widzi genezę Słowian: ukazuje mu się „Piękność, córka Słowa. Pani któregoś z ludów na północy jaką judejscy widzieli prorocy” – Niewiasta z Apokalipsy („Słońce lecące trzymała nad czołem, a miesiąc srebrny pod nogami gniotła”). Później następuje kolejny ciąg reinkarnacji – prowadzących do postępu mesjańskiego Króla Ducha – ducha poety-Słowianina i zarazem ducha Polski. Wcielenia te w swojej ewolucji mają trzy różne, zdeterminowane wcześniej, postacie i charaktery władców-przewodników: Popiela, Mieszka (Mieczysława) i Bolesława-Śmiałego, będące wynikiem wspomnianego postępu czyli dążenia do najdoskonalszej formy wyrazu i wypełnienia swej misji dziejowej. Owa trynitarna formuła jest być może nieprzypadkowa, podkreślająca „boski” charakter owego ducha: podmiotu i siły napędowej procesu historii posiadającego świadomość jego całości. Jednocześnie podkreśla jego ewolucję, lerouxowsko-platońską troistość: wcielenie przeszłe – wcielenie teraźniejsze – wcielenie przyszłe.  Od Lucyfera-Prometeusza (w Królu-Duchu Popiel to „Anioł czarny i skrzydlaty”, który „chciał zobaczyć, Panie, twoje lice”) do „boga”, jak pokazują inne utwory Słowackiego (Samuel Zborowski), co odpowiada dantejskiej wędrówce z Piekła do Nieba. Nieprzypadkowe zatem są kolejne inkarnacje ducha: Popiel wyrządza zło (Piekło), Mieczysław pokutuje za zło Popiela („jam jest bicz okropny, boży, I będę cierpiał, co mi przeznaczono” – mówi  Popiel w zwieńczeniu I Rapsodu, Czyściec) a potem jako Bolesław w przyszłym wcieleniu będzie miał moc działania wobec świata. Jest to być może, jak sugeruje otwarte zakończenie, paralela to aktualnej na dzień stworzenia utworu sytuacji Polski: cały czas się doskonaląc,  pokutuje ona by w przyszłym wcieleniu znów zabłysnąć przed światem. Każde wcielenie Króla-Ducha próbuje zaprezentować ludowi, nie bez problemów, swoją doskonalącą się wizję, swoje objawienie. Każde coś osiąga. Popiel – „kształt pierwszy” mówi w zwieńczeniu Rapsodu I  „ale przeze mnie ta ojczyzna wzrosła, Nazwiska nawet przeze mnie dostała”, „Pierwszej natury z ducha budowane, W ciemność i w chmury, i w piorun ubrane. Lecz ja na tobie nogę postawiłem I dalej szedłem; a jużem był boży.” Jako Mieczysław odzyskuje wzrok, jest to „duch, który już się czuje bogiem”, na którego „się Duch Święty rzucił, cały w gniewie i zapłomienił na nas  światło wieczne… Pan ogniem chodzący po duszach w oczach mi błysnął – i zagwizdał w uszach.” Duch, który jest „na walkę z ciałem przeznaczony wieczną aż Jeruzalem sprowadzę słoneczną”. Jest to duch, którzy z bólem obserwuję przemianę Rusinów ze Słowian w „Sławian” („i cały Słowa wyrzekł się promieni a cały w Sławę ducha przekamienił”). Obserwuje też ewolucję świata: dwanaście plemion ludzkich i ich twarze  – od Judy, przez Egipt, Grecję, Rzym po lud słowiański, który szedł „w mądrość ubrany, w ręku… trzymał złote zboże” oraz ostatni, tajemny, „objawion pod tajemnicą”, który był „dziewicą” czyli nie posiadał potomstwa a „przeciw ostatnim dwom – dziesięciu stanie”.

Trzecim wcieleniem jest u Słowackiego Bolesław Śmiały – władca potężny, który uznaje że „zwyciężona jest śmierć przez człowieka”, mówi: „wszystko gotowe, berło w moim ręku… cały świat pode mną… i przyszły na mnie wszystkie święte daty: i moc, i wielka przed Chrystusem skrucha”, pozostaje wykonać wiekopomną misję dziejową: „przeze mnie Bóg chciał większe czasy zaszczepić”. Jest bowiem: „moc wielka, świętość, cichość i prostota, i duch – i nad nim gołąb – wśród bursztynów”. Zatem pozostaje: „o wielkiej marzyć budowie, o bożych sprawach”. Na drodze tych planów stają złe duchy, którym pomaga pycha Króla-Ducha: „Szatanów chciałem panem by, nie sługą”. Kończy się to wszystko pozorną klęską, bo znów prowadzącą do samodoskonalenia. „Anioł wielki w obłąkaniach będąc przepaścią i słońcem Polaków” zmierza poprzez spór o schedę po Piotrowinie do katharsis na Skałce i wyciągniętych z niego wniosków. Tej wizji jednak Słowacki w swoim poemacie nie ukończył, urywając jego narrację na wywołaniu Piotrowina.

Pewne uzupełnienie wizji Słowackiego dał Karol Wojtyła w swoim poemacie o św. Stanisławie, cytowanym m.in. w napisanej już jako papież książce Wstańcie, chodźmy!, w jego części dotyczącej narratora Króla Ducha – Bolesława Śmiałego:Ukryte tchnienie Ducha w jedno wszelako zespoli słowo przecięte i miecz, złamany stos mózgowy i ręce pełne krwi… i mówi: pójdziecie w przyszłości razem, nie rozdzieli was nic!” Jest to coś, przed czym papież Pius X przestrzegał w swojej encyklice Pascendi – hegliański postęp, synteza wypracowywana z tezy tradycji i antytezy sił progresywnych. Jest to coś na czym zostało oparte potem całe aggiornamento: współpraca i dostosowanie tego co w założeniu niezmienne i poza czasem z duchem czasu wymuszającym rzekomo postęp. Coś, co wynika z prostego pomylenia stron odwiecznego dramatu. Coś, radykalnie sprzeczne z duchem Ewangelii, w której Chrystus – Słowo Przedwieczne wypowiadał słowa najbardziej sprzeczne z duchem czasu faryzeuszy, duchem absolutystycznego monoteizmu: JA JESTEM. Nie mogę też oprzeć się refleksji że Karol Wojtyła miał się ponownie, po latach wcielić w “Króla-Ducha”, w typie Bolesława Śmiałego, w starciu z pewnym, stojącym na drodze postępu, biskupem.

W przedmowie do Rapsodu II Słowacki pisał: „Polsko! Ofiaruję Ci rapsody dalsze Króla-Ducha… Znajdziesz w nich tajemnicę początku i końca – alfę i omegę świata, a zatem i Ojczyzny. Znajdziesz tajemnicę ziarna – wpływu Ducha Świętego – cudów Izraelową rózgą Mojżesza przez Duchy sprawowanych – nareszcie walkę sił pogańskich, duchowych, elementarnych z Oświeciciela potęgą. Wyraźniejsze tych rzeczy wypowiedzenie wzbronione zostało dotąd poecie pod trwogą Boga zostającemu.” Celem Króla-Ducha jest wspomniana apokaliptyczna „Jeruzalem… słoneczna” czyli stan uczynienia wszystkiego nowym. Wykłada ją Słowacki w Dialogu troistym z Helionem, Helois i przeciwnikami  pisząc: „Apokalipsa więc jest, jak widzisz, przeczuciem nowej doskonalszej formy, którą duch nasz Chrystusowi dorównawszy i będąc słowem świata, przyoblecze na ziemi”. W Genezis z ducha wskazuje: „po wiekach duchem miłości przepracowana i rozpromieniona, zabłyszczy ogniem dwunastu drogich kamieni, w rozpromieniach w jakich ją widział Jan Święty” (tj. w Apokalipsie). Jest to zatem niejako tajardowski punkt Omega, w którym człowiek, wychodzący od Słowa poznaje w pełni Słowo i nim się staje, pisząc o Słowie: „Moc tego ducha nie jest nam znana — albowiem część tylko siły, zastosowaną do formy, którą przyjął — pokazał światu”.

Klucze do „słoneczności” owej Jerozolimy daje też Słowacki w Królu-Duchu pod koniec Rapsodu o Mieczysławie ( IV), pisząc że „Słowianie… wychodzili jak duchy z otchłani, Słońcami własnych prac koronowani”. Prac własnych słońcami. De labore solis.

Ukazuje również Słowacki ową drogę słonecznego trudu  w Rapsodzie V w przepowiedni matki Bolesława Śmiałego pokazującej „mesjańskość” Polski, że za „trzy wieki” „ty za moje dalsze pokolenie weźmiesz zgon taki dobrowolnie krwawy jak Chrystus”. Owa misja znajduje wyraz w oczekiwaniu Słowackiego: „postawmy polską myśl nad poduszkami, postawmy wiary naszej Archanioły… chcę aby zamki były twarde na tych granicach, które duch stanowi, by polskie duchy tym przed Bogiem harde, że się poddają jedynie duchowi, że przymuszone być z ciała nie mogą przeciwko vetu swemu”.

Oczywiście można wyjaśniać, że M. Kotlarczyk próbował wydestylować Słowackiego, oderwać jego panteistyczne koncepcje metafizyczne i filozoficzne od „patriotycznego” mesjanizmu. Uznać w Słowackim, używając języka Nostra Aetate, “to co prawdziwe i święte”. Problem w tym że takiego oderwania nie da się przeprowadzić – mesjanizm Słowackiego, jego wizja dziejów Polski, jest bowiem następstwem i integralnym elementem przyjętej koncepcji „genezyjskiej”. “Ja świat… do celów ostatecznych wiodę” – mówi Król-Duch. Naród polski jest w owym pseudo-mesjanizmie, niemal finalnym, ale wciąż jedynie narzędziem społecznym ewolucji ducha w świecie na drodze do doskonałości, do samoświadomości Bóstwa, powrotu do wielkiej plotyńskiej czy buddyjskiej Prajedni.

—-

Suplement. Filozofia i teologia chrześcijańska uważa oczywiście podejście panteistyczne za wielkie oszustwo, zgubną pułapkę wiodącą do imamentyzmu i nihilizmu. Albowiem Bóg świat ex nihilo stworzył i próba poszukiwania klucza do świata, choćby najbardziej ubóstwionego i przebóstwionego, bez odnalezienia transcendentnego Boga, do nihilizmu musi z natury prowadzić. Jednocześnie owe oszustwo doskonale, także z uwagi na wygodny synkretyzm, odpowiadało nowoczesnej, XIX-wiecznej myśli masońskiej. Odpowiada też aktualnym prądom irenistycznym i synkretycznym. Nie jest to jednak rzecz nowa i nie pojawiła się w epoce romantyków o pomieszanych umysłach i heretyckiej wierze.  Zacytujmy katolickiego historyka T.W. Walsha-  autora publikowanej tu w obszernych fragmentach książki Postaci inkwizycji, który tak pisał o skutkach kolejnych rewolucji ideologicznych, począwszy od gnozy, przez manicheizm, neoplatonizm, protestantyzm po rewolucje współczesne:

“Członek wspólnoty episkopalnej powie wam że nie wierzy w bóstwo Chrystusa, metodysta – że wierzy w istnienie jakiejś nieokreślonej Siły Życiowej, nie zaś osobowego Boga. Z każdym pokoleniem potomkowie mężczyzn i kobiet, których mający pozory wiarygodności reformatorzy odwiedli od katolickiej owczarni, obiecując im pierwotne chrześcijaństwo,  tracą zainteresowanie jakąkolwiek religią i stają się ofiarami komunizmu, faszyzmu i innych cudownych środków, z nową fałszywą nadzieją stworzenia czegoś trwale dobrego na wątłej bazie samej natury ludzkiej. “

“Zreorganizowane w ten sposób loże przedstawiały się się jako siła zdecydowanie antykatolicka, która jednakże pretendowała do pojednania i połączenia Wiary Katolickiej ze wszystkimi innymi religiami w rodzaj super-religii. Stanowiły one w rzeczywistości jeszcze jedno tajne stowarzyszenie heretyckie, prowadzące do rozmywania prawdziwego chrześcijaństwa i, podobnie jak potajemne kluby manichejskie wieków średnich, wywodzili się ideologicznie od gnostyków i buddystów, nawet ze swym Wielkim Architektem Wszechświata, będącym czymś w rodzaju drugorzędnego bóstwa w osobliwej teologii Maniego, nie zaś w żadnym wypadku Stwórcą czczonym przez Hebrajczyków i chrześcijan. Wiele z tych elementów straciło swe znaczenie w tradycji masońskiej i zostało zastąpione elementami zapożyczonymi ze źródeł buddyjskich, żydowskich i chrześcijańskich aby spreparować włączającą wszystkich religię humanitaryzmu.”

“Kolejną księgą żydowską, która wywarła potężny skutek nie tylko w kręgach żydowskich, lecz na dzieje całego świata, była Kabała. Pierwotnie część prawa mojżeszowego, którą przekazywano ustnie, stała się w XIII wieku zbiorem okultystycznych i ezoterycznych doktryn zapożyczonych z buddyzmu, gnostycyzmu, neoplatonizmu oraz od wszelkiej maści wschodnich pseudo-mistyków. Z mrocznych labiryntów jej symboliki wyszło wiele herezji i rewolucji: różokrzyż, teozofia i cała nowoczesna masoneria.”

Jedną z postaci tych rewolucji, a raczej  późniejszą niż pseudo-mesjanizm Słowackiego była teozofia Heleny Bławatskiej, na którą Mieczysław Kotlarczyk powoływał się w swojej pracy :”Sztuka żywego słowa” ze wstępem, już wtedy kardynała i metropolity krakowskiego Karola Wojtyły. O owej teozofii i jej duchowych przodkach pisał w swej Ortodoksji, “apostoł” Fides et Ratio, G. K. Chesterton:

“Nawet wtedy, gdy wraz z innymi dobrze poinformowanymi, choć niewykształconymi ludźmi uważałem, że buddyzm i chrześcijaństwo są do siebie podobne, było w nich coś, co zawsze wprawiało mnie w zakłopotanie; mówię o zdumiewającym rozdźwięku między dziełami sztuki obu religii. Nie chodzi mi o techniczny sposób przedstawiania, ale o to, co sztuka w sposób oczywisty miała wyrażać. Nie można sobie wyobrazić bardziej przeciwstawnych ideałów niż chrześcijański święty w gotyckiej katedrze i buddyjski święty w chińskiej świątyni. Przeciwieństwa łatwo dostrzec na każdym kroku, ale chyba najkrócej można tę rzecz wyrazić następująco: buddyjski święty zawsze ma oczy zamknięte, podczas gdy święty chrześcijański zawsze ma oczy bardzo szeroko otwarte. Ciało buddyjskiego świętego jest gładkie i harmonijne, ale jego powieki są ciężkie i sklejone snem. Ciało średniowiecznego świętego jest dziko wyniszczone aż do kości, ale jego oczy są przerażająco żywe (…) Aby człowiek mógł kochać Boga, potrzebny jest nie tylko Bóg – przedmiot miłości, ale także człowiek, który by Go kochał. Zaćmione umysły teozofów, dla których wszechświat jest jednym wielkim kotłem, wzdragają się instynktownie przed wstrząsającym słowem naszej Ewangelii, która głosi, że Syn Boży nie przyszedł, aby przynieść pokój, ale miecz. Twierdzenie to brzmi prawdziwie nawet wtedy gdy weźmie się pod uwagę jego najoczywistszy sens: że każdy kto głosi prawdziwą miłość, będzie wzbudzał nienawiść. Prawda ta dotyczy zarówno demokratycznego braterstwa, jak i Boskiej miłości; udawana miłość prowadzi do kompromisów i łatwych filozofii, ale prawdziwa miłość zawsze kończy się rozlewem krwi.”

W “Wiekuistym człowieku” pisał: “Teozofiści budują panteon, ale jest to panteon wyłącznie dla panteistów. Zwołują Parlament Religii jako spotkanie wszystkich ludów, ale jest to wyłącznie spotkanie wszystkich zarozumialców. Dokładnie taki panteon został zbudowany dwa tysiące lat temu nad brzegami Morza Śródziemnego i chrześcijanie zostali zaproszeni do ustawienia w nim podobizny Jezusa obok posągów Jupitera, Mitry, Ozyrysa, Attisa czy też Amona. To właśnie odmowa chrześcijan stała się punktem zwrotnym historii. Gdyby chrześcijanie wyrazili zgodę, niewątpliwie zeszliby razem z całym światem, jak mówi groteskowa, ale precyzyjna metafora, na psy. Zmieniliby się w gromadę nieróżniących się niczym kundli, tarzających się w błocie kosmopolitycznego zepsucia, które pozbawiło już indywidualności wszystkie pozostałe mity i tajemnice. Nie rozumie natury Kościoła ani alarmującego tonu jego starożytnej doktryny ten, kto nie zdaje sobie sprawy, że w pewnym momencie cały świat o mało nie umarł na chorobę zwaną tolerancją i braterstwem wszystkich religii.”

 

podobne tematy:

Protokół gry wojennej czyli cybernetyka i religia

„Niezapomniany Loluś Wojtyła” i „kult Słowa”

Nigdy z królami… z cyklu mity fałszywe patriotów

This entry was posted in Historia Kościoła, Jan Paweł II, Rewolucja SW II. Bookmark the permalink.

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.